To ten czas w roku kiedy mam gwarantowane przepalenie wszystkich bezpieczników, załamanie nerwowe i poczucie winy. Wszystko dlatego, że nie jestem w stanie sprostać oczekiwaniom innych i wpasować się w neurotypowy świat.
Same przygotowania są dla mnie bez sensu. Dlaczego jeden dzień w roku ma być taki ważny? Czemu akurat ten? Dlaczego wszystko ma się odbywać według określonych reguł i kto wymyślił np. 12 potraw i choinki? Czemu ludzie zabijają się o to by dostać karpia, a nie jedzą łososia, albo dorsza? A jak ktoś nie lubi grzebać w ościach? I czy jest wersja świątecznych tradycji dla wegan?
Już od listopada atakuje mnie kakofonia dźwięków, światełka, choinki, mikołaje i cholera wie co jeszcze. W grudniu jest wszędzie tłok, korki, duży ruch. Nic nie można załatwić, bo „nie zdążę przed świętami”. Ludzi jak mrowków. Wszyscy wylegli na ulice i w moje spokojne dotychczas miejsca.
Magia świąt jest dla mnie koszmarem. Nie mam choinki. Nie obwieszam domu lampkami. Nie śpiewam kolęd. Nie kupuję kompulsywnie prezentów, karpia i chałki. Marzę o tym by święta nie istniały. Albo by zasnąć w listopadzie i obudzić się w styczniu.
Co roku zderzam się też z oczekiwaniami, że będę świętować po neurotypowemu. Przy stole, z kolędami, lampkami na choince, w gronie ludzi. Co roku słyszę tę nadzieję w głosie: będziesz na wigilii? I co roku boli mnie to że muszę komuś sprawić przykrość.
Poczucie winy przygniata mnie potem przez następne dni. Zamykam się w sobie, w swoim świecie, ale każde wyjście do rzeczywistości przygniata jak kamień. Jest memento, że – niechcący, podejmując decyzję by mnie było dobrze- ranię kogoś innego. Tak, wiem, dorośli ludzie powinni sobie z tym radzić ze świat nie wygląda tak jak oczekują i nie wszystko dostosuje się do ich wizji rzeczywistości. Ale poczucie winy zostaje, bo chcę zrobić dla bliskich mi osób to co dla nich ważne, tylko nie mogę przeskoczyć swoich ograniczeń.
Do końca więc walczę z nadzieją że jednak pójdę na wigilię, że jakoś to przetrwam, przecież to kilka godzin. Kiedy napięcie staje się nieznośne, nadchodzi wielka kumulacja. To wszystko co się we mnie gotowało przez ostatnie dni przelewa się. Cały ten niepokój, smutek, poczucie winy, poczucie inności, złość na neurotypowe zasady, beznadzieja i w ogóle wszystko. Przychodzi załamanie, które oczyszcza atmosferę, a mnie wypruwa z sił.
Potem już tylko leżę zakopana głęboko w swoim świecie. Dogorywam zupełnie-nie-świątecznie gdy inni siedzą razem przy stole i cieszą się swoją obecnością i radością świętowania. Tylko wtedy jest mi to wszystko już obojętne.
Święta robią mi taką wyrwę w życiu że przez następne kilka dni nie jestem w stanie wrócić do równowagi.
Jeżeli macie podobnie, zatroszczcie się w święta o siebie. Spędzicie je tak jak lubicie: z książką, w górach, w lesie, pod kocem. Wiem, łatwo się mówi – sama nie umiem sobie poradzić z tym wszystkim – ale nie warto ryzykować załamania nerwowego dla tego jednego dnia. Z bliskimi spotkacie się w mniej napiętym okresie roku i będziecie czerpać z tego radość – i wy, i oni.

Skomentuj