Wiem już, co zmienia moje spojrzenie na świat na bardziej pozytywne. Oderwanie się od codzienności.
Można to zrobić na wiele sposobów. Ten, który stosowałam ostatnio intuicyjnie i najczęściej, to była ucieczka przed rzeczywistością w świat spektrum autyzmu. Utonięcie w muzyce, książce, odklejenie się od tego co mam na co dzień, pogrążenie w swoim hobby. Niestety, ta strategia okazała się krótkotrwała. Dopóki tkwię w aspergerowym świecie jest mi dobrze. Ale do rzeczywistości kiedyś wrócić trzeba. I wracam, jeszcze bardziej zmęczona i zniechęcona, bo tam, u mnie, jest znacznie fajniej niż tu. Robi się z tego błędne koło, w którym się kręcę. Niby odpoczywam, a jednak jakoś nie.
To, co wiem na pewno, to to, że zabójcze dla mnie jest siedzenie w domu. Czuję się jak w klatce. Muszę wyjść – gdziekolwiek, nawet bez celu, po prostu na spacer – wtedy idę przed siebie i nie myślę o niczym, wchłaniam w siebie przyrodę. A jak poczuję się wystarczająco bezpiecznie, to zaczynam porządkować myśli. Szukam zależności, szukam emocji, zastanawiam się czemu się pojawiają. Wracam ze spokojniejszą głową, bo las nie wymaga ode mnie nic i nie narzuca mi żadnych oczekiwań. Jestem sobą.
Czasami próbuję rozbroić świat działaniem. Muszę gdzieś pojechać, coś załatwić. To daje mi poczucie sprawczości i kontroli nad swoim życiem, nawet jak to jest drobiazg w postaci zrobienia podstawowych zakupów. Trzeba się zebrać w sobie, ubrać, wyjść, zrobić cokolwiek więcej poza siedzeniem i patrzeniem w sufit. I dodatkowo jest odfajkowaniem czegoś z listy rzeczy, które czekają na realizację. Fajnie, jestem o jedną rzecz do przodu!
Najlepiej działają na mnie wyjazdy. Nawet takie krótkie, weekendy poza domem. Nocowanie w hotelu jest tożsame z urlopem, a urlop tożsamy z wypoczynkiem. Zostawiam wszystko do poniedziałku. Nie muszę się martwić, nie muszę decydować, śniadanie podadzą mi pod nos, a znajomi zaopiekują się kotami. Nie ma pracy i obowiązków. Mogę robić to, na co mam ochotę. Mogę zobaczyć coś nowego, przejść nieznaną drogą, zachwycić się widokami, które widzę po raz pierwszy w życiu. Mogę odwiedzić miejsca, które są dla mnie ciekawe (chociaż na pewno nie będą to centra miast). Nowe doświadczenia są pozytywne, budują pozytywny obraz rzeczywistości. Jednak jest trochę piękna na tym świecie, chociaż z wiadomości sączy się jedynie brud, zło i zniszczenie.
Wyjazdy mają jednak jeden minus – wymuszają opuszczenie bezpiecznego miejsca i skonfrontowanie się z nieznanym. Nauczyłam się jednak, że jak przygotuję się do tego i zaplanuję przebieg „wycieczki”, to jest mi łatwiej. Wtedy górę biorą te pozytywne zachwyty i chęć zobaczenia czegoś wyjątkowego, a nie obciążenie samym podróżowaniem.
Pierwsze dwa sposoby są reagowaniem awaryjnym – tu i teraz. Pomagają okiełznać rzeczywistość w tym momencie i zapobiegać przepaleniu bezpieczników. Wyjazdy działają nieco inaczej – pozwalają naładować trochę baterię, zwiększając margines tolerancji dla nieprzewidzianych wydarzeń. A im szerszy ten margines, tym mniej dotkliwie rani mnie neurotypowa rzeczywistość.

Skomentuj