Kontakty z neurotypowym światem są dla mnie jak rzucanie śnieżkami w drzewo. Niby człowiek się cieszy że trafił, ale każda śnieżka zostawia na korze swój ślad. Część odpada od razu, część zostaje w zagłębieniu kory aż do wiosny.
Lecz śnieg to nie wszystko. Jest miękki i może trochę nieprzyjemny, bo zimny, ale nie robi wielkiej krzywdy. Część śnieżnych kulek jest z kamieniem w środku, który uderza z wielokrotną siłą. Nawet kora nie wystarcza. Kamień kaleczy, przecina ochronną tkankę. Narusza ważne dla życia struktury. Odsłania to, co słabe i bezbronne. Zostawia ranę, która być może się zabliźni, a być może będzie się jątrzyć i spowoduje chorobę.
Czasami mam wrażenie, że już nie mam kory. Po 40 latach życia w tym świecie mam tylko jedną wielką bliznę. Miejsce w które wpełza pleśń, w którym rozwijają się grzyby. Docierają do zdrowej tkanki i infekują ją. Zaczyna powoli obumierać, chorować, deteriorować się. Nie jest w stanie wykarmić reszty organizmu. Umiera po kawałeczku każdego dnia, ciągnąc za sobą w niebyt każdy żywy pęd pnia i korony.

Ostateczna śmierć oznacza koniec bólu i codziennego cierpienia związanego z niedopasowaniem do obowiązującej rzeczywistości. Już nikt mnie nie pokaleczy.
Skomentuj