To jednak jest gruby paradoks, żeby autystów oceniali i diagnozowali ludzie neurotypowi.
O zespole Aspergera często się mówiło, że to autyzm wysokofunkcjonujący. Ostatnio podyskutowałam na ten temat i doszliśmy do wniosku, że to określenie jest w sumie trochę obraźliwe. Dlatego, że punktem odniesienia jest świat neurotypowy. Wysokofunkcjonujący oznacza, że potrafimy się poruszać w tym świecie w sposób, który zadowala osoby „normalne”. Nie odstajemy za bardzo, nie mamy rogów i ogonów, potrafimy się zachować jak należy w sytuacjach, jednym słowem umiemy dopasować się do wymagań i oczekiwań neurotypowego świata. Umiemy w nim funkcjonować na tyle dobrze, że nie trzeba nam pomagać dołączyć do radosnej rzeszy neurotypowych jednostek.
Tylko czy tak powinno być? Dlaczego to neurotypowe osoby decydują o tym co jest normalne, a co normalne nie jest? O tym, co jest zaburzeniem, dysfunkcją, a co zaburzeniem i dysfunkcją nie jest? Jeżeli psychologię tworzą osoby neurotypowe, to zawsze ta neurotypowość będzie punktem odniesienia. Zawsze to, co będzie inne, zostanie potraktowane jako choroba, odstępstwo od normy. I tak różnorodność ludzi, która sama w sobie jest piękna i fascynująca (i co najważniejsze – twórcza), zostaje sprowadzona do zapisu w ICD. Bo konsylium pań i panów od czubków uznało, że oni tak nie mają, więc to od dzisiaj będzie traktowane jako zaburzenie, vel choroba.
Matka Natura podarowała mi niesamowity mózg, który pozwala mi postrzegać świat w detalach, łączyć podobieństwa, bawić słownictwem i cieszyć logiką.
Ludzie powiedzieli mi, że jestem chora na głowę.
I być może największym paradoksem psychologii jest to, że zamiast wspierać neuroróżnorodność, która dla gatunku jest warunkiem przetrwania, stygmatyzuje ją, przyklejając jej etykietkę choroby. Na Zespół Aspergera można nawet dostać zaświadczenie o niepełnosprawności (sic!). Ludzie, którzy dla rozrywki rozwiązują sobie skomplikowane zadania matematyczne lub mają doktoraty są traktowani jako niepełnosprawni umysłowo w stopniu lekkim. Serio?
A może w końcu przestać traktować relacje z ludźmi jako wyznacznik wszystkiego? Może spojrzeć bardziej kompleksowo, holistycznie na ludzką naturę? Może przewartościować podwaliny podziałów na zdrowe i chore? Może spróbować zmodyfikować te kretyńskie stereotypy i niepisane reguły o tym, że należy się zachowywać tak i tak w danej sytuacji i kto tego nie robi jest chamem lub świrem?
Może w końcu pozwolić ludziom być sobą, zamiast zmuszać ich do ciągłego odgrywania ról? Życie nie teatr.

W młodości moje zdrowie było delikatnie mówiąc kruche. Środowisko medyczne miało bardzo sztywne ramy określające kto jest chory, a kto zdrowy. Bardzo często ich opinie nie uwzględniały szerszego kontekstu.
Kilka razy zdarzyło mi się trafić na ortopedię w efekcie doznanej kontuzji. Lekarz zakazywał mi uprawiania sportu na nie wiadomo jak długi czas. Jegomość nawet nie spojrzał na moją wagę która nie mieściła się w normie, a w połączeniu z wysiłkiem wywołała przeciążenie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mnie tak leczyli na nadkwasotę. Gastroskopię, leki, diety, cuda wianki. Nikt nie ogarnął, że to efekt stresu. Skończył się stres, skończyły problemy z żołądkiem. W psychologii jest to o tyle dotkliwe, że stygmatyzuje się ludzi dokąd nie będą zachowywać się tak jak my chcemy. Tylko dlatego, że ktoś uważa, że to jego świat jest normalny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba