Temat zrobił się rozwojowy. Do poniedziałkowych rozmyślań jest i aneks.
Długa dyskusja i analiza przykładów z życia naprowadziły mnie na wnioski, że jednak problemem jest moje zachowanie. Konkretnie to, że się wycofuję. Że nie przywiązuję wagi do kolejnej złamanej obietnicy, bo wiem, że na ludziach nie można polegać. Że staram się podejść do każdego z empatią – wierzę, że faktycznie wydarzyło się coś ważnego, że to nie jest tylko ściema. A pewnie czasami jest. Może nawet częściej niż czasami.
Brak reakcji, lub reakcja stonowana nie pokazuje drugiej stronie mojego niezadowolenia. Ktoś może nawet nie wiedzieć że sprawił mi przykrość. Ja zostaję z negatywnymi emocjami, a kogoś przed nimi chronię, chociaż to on zawalił sprawę. Dlaczego?
- Bo mam mało relacji, trudno nawiązać mi nowe, więc dbam o to, co mam. Staram się, by drugiej stronie było miło, by nie zrobić nic, co by ją do mnie zraziło. To chyba zostało mi z dzieciństwa, gdy próbowałam się przez jakiś czas dopasować do oczekiwań otoczenia.
- Jednocześnie opieprzanie kogoś jest dla mnie dyskomfortowe. Jeżeli czuję jego emocje, to zaraz poczuję jego złe samopoczucie spowodowane moim komentarzem. Trochę jakbym sama się opieprzała. Błędne koło.
Co ciekawe, właśnie przeczytałam, że niedotrzymywanie obietnic i łamanie ustaleń podpada pod emotional abuse. (Podobnie jak krytykowanie czyjegoś wyglądu, ale to już inna opowieść: czy ty musisz się tak oszpecać tymi krótkimi włosami? Nie możesz mieć dłuższych?)
W tym temacie mam nadal wiele znaków zapytania.
- Jeśli to emotional abuse to sprawa wygląda całkiem inaczej. Jeśli atakują to trzeba się bronić. Nie ma co się przejmować relacją, tylko jasno określić swoje granice i głośno o tym poinformować.
- Czy jest sens utrzymywania relacji z ludźmi, którzy nie dotrzymują obietnic? Może brak relacji jest lepszym rozwiązaniem?
- Co z kulturowymi uwarunkowaniami? Nawet mamy powiedzenie: obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Ten, kto wierzy w ustalenia jest głupi. Piętnuje się nie osobę, która nie dotrzymuje słowa, ale tego, kto wierzy w obietnicę. To jakieś totalne odwrócenie ról. Czy w takim razie jest to emocjonalne nadużycie? Czy zwykłe, rozgrzeszone społecznie, zachowanie?
Wiem też tyle, że ludzie neurotypowi nie cenią relacji. A przynajmniej nie tak wysoko jak ja. Pewnie dlatego, że mają ich mnóstwo i utrata jednej czy dwóch nie robi im różnicy. Znajdą się następne.
Mi robi różnicę, dlatego często uciekam lub milczę. Może czas najwyższy to zmienić? Tylko jak uniknąć negatywnych efektów w postaci zalewu cudzych emocji, wielogodzinnych rozważań sytuacji i jej ciągłego analizowania?

Myślę, że sama prędzej czy później dojdziesz do wniosku, że …nie warto.
Relacja, która funkcjonuje tylko wtedy gdy milczysz, gdy nie zgłaszasz swoich zastrzeżeń, a także gdy to tylko ty zabiegasz o kontynuację… jest nie warta tego wysiłku.
Wiem, że jak się ma mało ludzi wokół siebie to jest trudno, ale pomyśl jak się czujesz gdy już wymusisz na kimś kontakt – naprawdę czujesz, że to świetne spotkanie było? Czy raczej czujesz, że zadałaś gwałt nie tylko komuś, ale i sobie? Bo podskórnie wiedziałaś, że przyparłaś kogoś do muru…
W każdym razie ja się nauczyłam odpuszczać. Wolę być sama niż mieć uczucie, że ktoś się ze mną spotkał z przymusu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mam tak samo. Dałam sobie spokój z relacjami, o które tylko ja dbam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba