Smutno mi. Tak po prostu, z niczego. Smutek, tak jak lęk, towarzyszy mi od zawsze. Jest uczuciem, które zwyczajnie JEST. Naturalne. Wszechobecne.
Czasami przytłaczające. A czasami płynie sobie spokojnie w moich żyłach. Powoli sączy się, kropla za kroplą, jakby ktoś dodawał barwnika. Rozchodzi się w nieprzewidywalnych, poszarpanych na krawędzi liniach, ale finalnie wypełnia mnie kolorem, który staje coraz intensywniejszy.
Smutek jest dla mnie stanem naturalnym. To środek sinusoidy. Kiedy spoglądam na świat – czuję smutek. Kiedy myślę o tym, kim jestem – czuję smutek. Kiedy planuję przyszłość – czuję smutek. Całe życie czuję smutek.
Nawet nie wiem dlaczego. Przychodzi znikąd, chociaż cały dzień był miły. Czyha za rogiem, a gdy tam zajrzę, opada mnie jak drobinki mgły. Wciągam go z każdym oddechem, by mógł rozpanoszyć się w moich płucach, przeniknąć do krwi i mięśni. Czuję jak krąży jego kolor, czuję jak nabiera intensywności. Jest dla mnie naturalny jak tlen. Nie umiem bez niego żyć.
Podobnie jak paniki, również smutku znam kilka rodzajów:
Jest smutek naturalny, ten opisany powyżej, który swobodnie krąży w moim ciele. Nie robi mi krzywdy, po prostu wpływa tylko na moje postrzeganie świata. Jakby ktoś założył filtr na obiektyw. Świat jest nieco inny, ale jednak wciąż ten sam. Jestem do niego tak przyzwyczajona, że czasami nawet go nie rejestruję.
Jest czarna rozpacz, która rozrywa człowieka od środka. Która szarpie się szlochem, jest zalana łzami, krzyczy i bije pięściami. A potem opada zmęczona na poduszkę i wszystko jej obojętne. To ból, który kumuluje się w klatce piersiowej, który chce ją rozerwać. To ból, który wydobywa się razem z wyciem, razem z krzykiem. Nie wiem, czy da się słowami opisać to cierpienie.
Ale czarna rozpacz przynajmniej jest konstruktywna. Pozwala uwolnić nagromadzone uczucia, rozładować je. Jest oczyszczająca, chociaż kaleczy do samego wnętrza.
Jest smutek będący chyba najbliżej mojego wyobrażenia klasycznego uczucia, coś w rodzaju żalu za straconą okazją, za zrobieniem lub niezrobieniem czegoś. To przykrość z popełnienia błędu, złego zinterpretowania czyichś zachowań. To coś, co umyka i nie można go złapać, a tak by się chciało. Ten smutek wiąże się w jakiś sposób ze stratą. Coś się kończy. Nic się nie zaczyna. Czegoś nie da się cofnąć i zmienić. Przepadło.
Jest wreszcie smutek głęboki, taka głęboka refleksja nad tym, że życie jest do dupy i nic tego nie zmieni. Że nie da się, mimo wielu prób i chęci, tego zmienić. Że moje działania są daremne, świat ma swoją bezwładność i jednostka nie ma ani siły ani możliwości, by z tym walczyć. Koło puszczone w ruch zmiata jednostki. Można tylko patrzeć i żałować, że nic się nie da z tym zrobić. Ten smutek jest za pan brat z bezsilnością. Z poczuciem braku wpływu na cokolwiek dookoła. Albo akceptujesz, albo sorry. Cierp.
Na końcu jest smutek depresyjny. Jak kamień, który przygniata człowieka. Jak błoto, które zalepia usta, gdy chce się oddychać. Tłamsi. Dociska łokciem, chociaż już jestem rozłożona na łopatki. Kiedy wydaje mi się, że już więcej nie wytrzymam, to dokłada kolejny element. Równie czarny jak wszystkie inne.
Ten smutek jest jak pływanie w smole. Niby próbuję wykonywać jakieś ruchy, by utrzymać się na powierzchni, ale za każdym razem coraz bardziej się pogrążam. A kleista, czarna otchłań powoli zamyka mi się nad głową. I już nie mam siły, by dalej próbować. Tonę.
Wydawać by się mogło, że to epizodyczne doświadczenia. Nic bardziej mylnego. Doświadczyłam wszystkich rodzajów skutku na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Wszystkich (poza depresyjnym, bo jadę na prozacu) na przestrzeni ostatnich trzech tygodni.
Nie wiem, czy to efekt zespołu Aspergera, czy może chłodnej analizy, że ten świat zmierza ku przepaści (a może obu naraz). Być może tak wygląda shutdown – kiedy nadmiar bodźców lub ich intensywność jest za duża, organizm się odłącza. Zniechęca mnie do podejmowania działań i narażania się na kolejne spięcia. Skłania mnie do głębszej refleksji, która powoduje znużenie i rozczarowanie światem. Lepiej zostań w domu, tam nic fajnego nie ma.
Anyway, moje życie uczuciowe jest rozpięte na smutkowej tęczy i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.

Skomentuj