W zespole Aspergera są dwa rodzaje samotności. Jedna, ta „dobra”, to chwile, w których łapie się oddech i ładuje baterie po kontaktach z ludźmi. Druga, ta „zła”, to samotność związana z nieumiejętnością wejścia w neurotypowy świat.
Pierwsza samotność jest koniecznością i im szybciej się to uzna i zaakceptuje, tym lepiej. To momenty, które są potrzebne każdej dorosłej osobie z ASD. Chwile, kiedy nie musi przed nikim przystrajać się w maski i zachowywać się zgodnie z wytycznymi i normami społecznymi. Ten czas, gdy może w pełni być sobą, poświęcić się temu, co kocha robić lub po prostu rozkoszować się ciszą. Bez ludzi.
O tej samotności pisałam w Chwilach.
Jest jednak druga strona medalu. To samotność wynikająca z nieumiejętności nawiązywania i podtrzymywania relacji. Taka, której się nie chce, w której się człowiek źle czuje. Która męczy i frustruje. Kiedy chciałoby się być z innymi, ale nie wiadomo jak to zrobić, by się nie zamęczyć. Kiedy trzeba połączyć niechęć do bycia z ludzi z potrzebą kontaktu z nimi. Dwie sprzeczne rzeczy, które są jak ogień i woda.
Ta samotność to również poczucie porzucenia, pozostawienia samym. Kiedy nie ma się do kogo zwrócić, pogadać z kimś od serca, powiedzieć o swoich wątpliwościach i przemyśleniach. To moment, w którym zagląda się na Facebooka i widzi, jak wszyscy dobrze się bawią. I też chciałoby się tam być i czerpać z tej zabawy energię, radość i akceptację. Ale to niemożliwe, bo Hans jest aspołeczny. Bo nigdy nie da się tego zrobić.
To także nieumiejętność proszenia o pomoc i znalezienia pomocy, kiedy jest potrzebna. Lub proszenia w sposób, który dla neurotypowych nie jest zniechęcający. Lub niezrozumiały.
Gdy trzeba znów poradzić sobie samodzielnie z rzeczami, które przerastają i które nie wiadomo jak ogarnąć.
Ta druga samotność to tęsknota za neurotypowymi cechami, których osoby z ASD nigdy nie będą miały.
To tęsknota za tym, żeby można było być sobą i zostać zaakceptowanym przez otoczenie?

Skomentuj