Okazuje się, że sięgając po książkę o spektrum autyzmu, nie zawsze można spodziewać się tego samego. Niektóre wspierają i pomagają, inne szkodzą i dołują. Im więcej czytam, tym bardziej ten podział jest dla mnie wyraźny.
Czytam o zespole Aspergera sporo, żeby poznać reguły, jakie rządzą moim życiem i jakoś to wszystko ogarnąć. Zauważyłam, że po przeczytaniu niektórych książek czuję się źle – wzmaga się poczucie inności i obcości na tym świecie, znika gdzieś przekonanie, że to wszystko da się jakoś ułożyć. Bywało nawet tak, że odrzucało mnie od książek o ASD – nie miałam ochoty do nich wracać.
Są też książki, które pochłaniam. Nie można mnie od nich oderwać, czytam od deski do deski, a potem ze zdziwieniem orientuję się, że poza tekstem jest jeszcze inny świat. Zaznaczam ważne rzeczy zagiętymi rożkami, zakreślam fragmenty tekstu długopisem.
Zastanowiło mnie dlaczego tak się dzieje. Przecież czytam o tym samym – jest to niezmiennie ciekawe, a jednak czasami nie wchodzi. A wręcz odrzuca. To nie może być tylko kwestia stylu czy layoutu.
Teraz myślę, że książki o zespole Aspergera i spektrum można podzielić na dwa typy:
- Napisane przez neurotypowych, które mają za cel nauczyć aspies umiętności społecznych i wpasować ich w neurotypowy świat
- Napisane przez autystów, które mówią o tym, jak ułożyć sobie życie bez wpasowywania się w neurotypowy świat
Dobra, to było złośliwe. Drobna złośliwostka zawsze na propsie :).
A na serio: naprawdę są dwa rodzaje książek o spektrum autyzmu.
Te pierwsze są pisane przez wszelkiej maści specjalistów, którym się wydaje, że o autyzmie wiedzą wszystko. Są całkowicie zawieszone w neurotypowych świecie, chociaż opisują świat autystyczny. Ich zadaniem jest równanie wszystkich do jednego, normalnego, wzorca. Znajdziecie w nich:
- Odwołania do historii (by było wiadomo skąd ten Hans Asperger, jak to wszystko się rozwijało),
- Wszystkie klasyfikacje medyczne (wszak wiadomo, że autyzm jest chorobą psychiczną, a wszyscy aspies marzą o tym, by zostać wyleczonymi, więc trzeba ich wypunktować – w których miejscach chorują i co mają w sobie poprawiać),
- Długie dywagacje o naszych brakach, deficytach i słabościach,
- Prawdy objawione – kategoryczne stwierdzenia, że osoby w spektrum tak mają, a tak nie mają,
- Instrukcje obsługi od neurotypowej strony: jak przywrócić nas na łono społeczeństwa, czyli czego musimy się nauczyć by nas zaakceptowano.
Po przeczytaniu takiej książki człowiek czuje się jak fakap. Nie dość że nuda, bo wszyscy wałkują ten DSM-5 do wyrzygania, to jeszcze strona za stroną czytam, że nie jestem taka jak powinnam być. I że mi tu brakuje. I jeszcze muszę tak, a nie inaczej. A tamto koniecznie muszę zmienić, bo tak dalej być nie może. No i się odechciewa.
Drugi typ książek to te pisane głównie od wewnątrz, z perspektywy osób ze spektrum autyzmu. Jest w nich akceptacja dla różnorodności, dla odmienności. Bardzo często kryteria diagnostyczne są tu traktowane nie jak wyrocznia, ale jako punkt odniesienia: „za to” dali mi diagnozę Aspergera. Znacznie więcej w nich odwołania do własnego życia, sposobów na radzenie sobie z ograniczeniami, pomysłów na przeskakiwanie przeszkód. Stwierdzenia tak po prostu mam, a jak mi to przeszkadza to próbuję w ten sposób. Pokazania, jak naprawdę wygląda życie z Aspergerem. Pokazania dumy z tego, że jest się w spektrum i mocnych stron – autystycznych talentów.
Te książki o ASD są kopalnią wiedzy. Ktoś już kiedyś zmagał się z tym, z czym ja się teraz bujam. I znalazł na to sposób. Nie muszę wyważać otwartych drzwi, bo ktoś już je dla mnie otworzył. Mogę po prostu spróbować w nie wejść.
W tych książkach nikt się nie czuje chory i nikt nie chce się leczyć. No bo z czego? Z różnic w postrzeganiu świata?
Miłej, pozytywnej lektury.

Lista książek do przeczytania nie chce być niższa.
P.S. Mam już jakieś przemyślenia odnośnie świątecznego meltu, ale potrzebuję jeszcze czasu by poskładać się do kupy i to przeanalizować. Będzie… wkrótce (Już jest – tutaj).
Skomentuj