Miało być inaczej, a skończyło się jak zwykle. Tym razem zderzenie z neurotypowym było jak dzwon z ciężarówką. Wystarczyły dwa zdania.
Jesteśmy w gościach. Pod okno przychodzi kot. Kuleje. Widać że jest zaznajomiony, to nie są przypadkowe odwiedziny. To kot sąsiadów – słyszę.
Kot się kładzie na tarasie i widzę że ma pokrwawioną i spuchnitą łapę. Na oko to ropień, przerabiałam to wiele razy u swoich. W zakażonej ranie zbiera się ropa, puchnie, boli. Czuję to cierpienie, widzę jak zwierzak się zachowuje. Czuję jak go boli gdzieś we wnętrzu siebie. Boli tak, że aż momentami mi niedobrze.
Potrzebny jest antybiotyk, jak przy każdym zakażeniu bakteryjnym. I oczyszczenie rany z ropy. Tylko skąd wziąć weterynarza w Boże Narodzenie?
Biorę tribiotyk i z pomocą innej osoby smarujemy ranę. Kot idzie za nami. Wracamy do domu, zostaje na zewnątrz. Reszta przygląda się zza okna.
Gdy wracamy, słyszę:
- Jakie są rokowania?
- Patrzcie, spodobało mu się, wrócił! (Znów leży na tarasie).
Melt. Zapadam się w sobie, z całym tym bólem, cierpieniem i bezsensem neurotypowego świata zawartymi w tych dwóch komentarzach. Z całym jego okrucieństwem wobec zwierząt. Z bezdusznością, obojętnością i kpiną wobec wszystkiego, co nie jest człowiekiem.
To jest ułamek sekundy, gdy zalewa mnie ból. Lecę w przepaść. Systemy wyłączają się, wchodzą w tryb awaryjny. Dysocjacja. Łzy. Nie na mowy o jakimkolwiek udawaniu i odgrywaniu ról. Właśnie wylogowuję się z neurotypowego świata.
Nie rozumiem jak można siedzieć przy świątecznym stole i nie mieć w sobie tej odrobiny empatii dla cierpiącego zwierzęcia. Jak można nie pomóc mu, gdy widać, że cierpi. Bez względu na to kto jest jego właścielem. Czy ludzi na SORze też się pyta kto się nimi opiekuje? I od tego uzależnia pomoc?
Cóż, widocznie neurotypowe święta są tylko dla ludzi.

Niektórych boli cierpienie zwierząt a wielu ludzi nie boli cierpienie innych ludzi
PolubieniePolubienie