Niepokój towarzyszy mi od zawsze. To takie poczucie, że coś jest nie tak. To coś łaskotające pod skórą, zmuszające do utrzymania uwagi i gotowości. Sytuacja, w której nie chcę podejmować żadnych wyzwań, bo cały czas trzymam napięcie, by móc zareagować, gdy wydarzy się to, na co czekam. Organizm w gotowości. A mózg chce uciec do autystycznego świata.
Zazwyczaj nie wydarza się nic, co by mnie zaskakiwało bardziej niż zazwyczaj.
Napięcie często pojawia się wieczorami, gdy kończę pracę, wybiegam się w lesie i… no właśnie, co dalej? Wielu rzeczy robić nie mogę, bo już jestem zbyt zmęczona. Czekam więc na następny dzień. Z niepokojem w pakiecie, co przyniesie i jaki będzie. I z jakimi wyzwaniami pierwszego świata będę się musiała zmierzyć. (Coś jak syndrom poniedziałku, tylko czemu przez cały tydzień)?
Często pojawia się rano. Trzeba wstać i zmierzyć się z rzeczywistością, a ja wcale nie mam na to ochoty. Wolę zostać pod ciepłą kołdrą, niech świat sobie radzi beze mnie.
Niepokój pojawia się też w sytuacjach społecznych. Jeśli mam gdzieś pojechać, spotkać się z kimś, to zawsze mój organizm to wie na wiele godzin (a czasami i dni) przed. Mimo, że sytuacja jest znana, wiadomo jak będzie przebiegać, czego można się spodziewać; mimo to wszystkie systemy są w stanie gotowości. Mobilizacja pełną gębą.
Gdy niepokój przekracza pewną granicę pojawia się lęk. Gdy jest go za dużo, rodzi się panika. To dwa uczucia których serdecznie nienawidzę i dwa, które są ze mną przez całe życie.
Taki niepokój potrafi wypruć do dna. Utrzymywanie ciała i głowy w czujności wymaga nie lada energii i często kończy się przepaleniem bezpieczników (meltdownem). Do tego, oprócz wrażenia że nie mam siły na nic, dochodzi kocioł z uczuciami.
- Jestem na siebie zła, że reaguję „nadmiernie” wobec sytuacji (tak, wiem, że asperger tak ma, ale logika mówi, że nie warto się aż tak spinać)
- Jest mi smutno. W sumie nie wiem czemu- całe życie jest mi smutno.
- Nasila się poczucie inności, niedopasowania. Frustracja. Nie ma dla mnie miejsca na tym świecie.
- Poczucie własnej wartości zalicza glebę i tam już zostaje, rozpłaszczone i bezbronne. Jestem fakapem – jak można stresować się spotkaniem z bliskimi czy przyjaciółmi?
- Jest ból. Gdzieś w klatce piersiowej. Gdy przekroczy pewien poziom, wówczas staje się rozdzierający. Czuję jakby pękały tkanki, jakby ktoś je rozszarpywał. Widzę krew w wyobraźni. Moje wnętrze przypomina rzeźnię.
- Są jeszcze inne emocje, których nie rozumiem i nie umiem ogarnąć. Nie wiem jak je złapać. Nie wiem jak je nazwać. Nie wiem jaką informację mają mi przekazać. Nie wiem co zrobić, żeby mnie znów nie rozjechały.
Próbuję minimalizować niepokój już na etapie początkowym (oczywiście łatwo się mówi, a w praktyce jak zwykle fakap):
- Przed wszystkim staram się znaleźć jego źródło. To nie jest łatwe zadanie, chociaż pewnie większość ludzi wie czego się boi. Ja nie wiem. Ale jak znajdę źródło, to mogę je wyeliminować lub oswoić (np. odwołać spotkanie lub zmienić jego formę).
- Dobrym sposobem jest rozładowanie stresu przez aktywność. Bieganie. Pływanie. Znam takich co kompulsywnie myją okna. Ja czasami też biorę się za sprzątanie. To pomaga z dwóch powodów. Po pierwsze ruch rozładowuje stres. Po drugie człowiek ma wrażenie porządkowania swojego życia i otoczenia. Czuje, że ma na to wpływ. Mam wpływ = panuję nad tym, mam kontrolę. To też uspokaja.
- Trzecim sposobem jest jakaś forma ucieczki, oderwania głowy od myślenia o tym co straszy: film (ja oglądam w kółko Ricka i Morty’ego, dawniej oglądałam Rzym lub In treatment) lub czynności które kochamy, a które innym wydają się bezsensowne i są w ich ocenie marnowaniem czasu (robię nanogramy czyli obrazki logiczne). Koncentrowanie się na innych rzeczach odciąga uwagę od tego co niepokoi. Niestety, to się kiedyś kończy. Trzeba wstać od tv, podnieść oczy znad tabletu. Wtedy okazuje się że rzeczywistość wcale się nie zmieniła i trzeba się z nią zmierzyć. Ale przynajmniej jest spokojniej.
- Czasami pomaga pogadanie z innym aspie, który ma podobną perspektywę. Który pokaże jak on to ogarnia. Czasem pomaga pogadanie z psychologiem, który nazwie to co szaleje mi w głowie.
- Niekiedy pomaga joga, jeżeli lęk nie jest zbyt silny. To działanie od strony ciała. Jak przekonasz swoje mięśnie, że mogą się rozluźnić, wówczas mózg nie dostaje już sygnału gotowości do obrony lub ucieczki. Sytuacja zagrożenia znika. Ciało jest spokojne, rozluźnione, więc głowa też się uspokaja.
- Na panikę nie pomaga nic – poza lekami przeciwlękowymi (działają dosłownie po kilku minutach i trzeba mieć na nie receptę bo uzależniają).
- Pomaga też rozłożenie stresującej sytuacji na czynniki pierwsze. Plan. Co kiedy zrobię. Ile czasu mi to zajmie. Co może się wypieprzyć na tym etapie i jak mogę temu zapobiec lub zniwelować tego skutki. Jak do tego dołoży się przekonanie, że neurotypowi mają jakiś margines błędu na dziwactwa i niestandardowe zachowania innych, to można się nieco wyluzować.
- Są sytuacje gdy pomaga muzyka. Słuchawki na uszach odcinają od świata, pozwalają się skupić na wnętrzu. Dźwięki, teksty, głos – to wszystko katalizuje uczucia. W jakiś sposób ulegają rozpuszczeniu, nawet te, których nie rozumiem.
- Na niektórych – na mnie też – działa kołdra obciążeniowa. Nie wiem jak przywalenie się kilkoma dodatkowymi kilogramami pomaga, ale idealnie się sprawdza np. gdy niepokój przychodzi w nocy.
- Wreszcie leki antydepresyjne, które sprawiają że świat staje się różowy, pełen radosnych jednorożców i zupełnie niegroźny. Trzeba je jednak brać ciągiem, nie działają doraźnie. Pierwszy efekt po jakiś 2-3 tygodniach i permanentny szlaban na alkohol.
Czy da się uciec przed niepokojem? Nie. Próbowanie przynosi jeszcze gorsze efekty niż zmierzenie się z nim. Jest w pewnym sensie wpisany w spektrum autyzmu, gdy zmusza się aspies do skonfrontowania się ze światem. Trzeba go oswoić.

Skomentuj