Co ze sobą zrobić w sytuacji, gdy świat doprowadza osobę z ASD do załamania?
W sieci można znaleźć mnóstwo definicji czym jest meltdown u osób autystycznych. Te psychologiczne niezbyt mi się podobają. Najbardziej podoba mi się wiktionary- słownik języka angielskiego: meltdown to stopienie rdzenia reaktora nuklearnego. I wszystko jasne.
„Objawy” meltdownu
Melt jest ostatnim etapem kontaktu z rzeczywistością. To moment, kiedy ilość bodźców staje się tak duża i są one tak dokuczliwe, że aspie wybucha. Temperatura rdzenia podnosi się tak wysoko, że rdzeń zaczyna się topić. To moment, kiedy przestaje się kontrolować swoje zachowanie. Nie wynika to z faktu, że ktoś nagle zwariował lub nie umie się zachować w konkretnej sytuacji, ale z intuicyjnego poszukiwania sposobu, by uniknąć nadmiaru bodźców lub by rozładować spowodowane nimi emocje. Dlatego osoby z ASD doświadczające załamania często zaczynają wykonywać różnego rodzaju ruchy, próbują gdzieś uciekać, zaczynają krzyczeć lub płakać.
Jak sięgnę pamięcią wstecz, to przypominam sobie kilka sytuacji, które zostały przypisane mojej słabości psychicznej, a prawdopodobnie były zwyczajnym meltem (tu są rozważania na ten temat). W moim przypadku nie dało się usiedzieć w miejscu – musiałam gdzieś wyjść, biec, przytłaczało mnie zamknięte pomieszczenie. Często kończyło się wybuchami złości (niejeden talerz zapłacił za to życiem) lub próbami zrobienia sobie krzywdy (nie od dziś wiadomo, że ból fizyczny przytłumia ból psychiczny).
Dla osób postronnych może wyglądać to jak zachowanie świra. Nie, nie jestem świrem. Po prostu gdy jest za dużo emocji melt to jedyna metoda, która pozwala je wyrzucić z siebie i uporządkować. Dzieje się poza moją świadomością. Osoby neurotypowe jak się wkurzą na kogoś, to zaczynają na niego krzyczeć i wyzywać go. Ja zaczynam uciekać.
Jak wygląda melt i co robić jak się wydarzy?
Odkąd dostałam diagnozę Zespołu Aspergera staram się możliwie ograniczać sytuacje, w których może nastąpić meltdown. Doświadczanie go to nie jest nic fajnego. Chociaż emocje w jakiś sposób zostaną ogarnięte przez wybuch, rdzeń przez pewien czas pozostaje rozgrzany, zanim uda się go ostudzić. Czasami trwa to nawet tydzień lub i dłużej, bo melt zużywa większość zasobów do radzenia sobie z rzeczywistością. Pozostawia również radioaktywną atmosferę w głowie – ciężki umysł, depresyjne myśli, ogromne zmęczenie psychiczne. Trudno wykrzesać z siebie motywację do zrobienia czegokolwiek. Próba podjęcia się codziennych obowiązków kończy się płaczem. Świat jest czarny, beznadziejny i bez żadnych jasnych plam. Słońce nie wschodzi, a zamiast lasu są obumarłe drzewa. Oczywiście nie da się pracować, a dzwonek telefonu od klienta powoduje histerię.
Święta skończyły się meltdownem, chociaż zrobiłam wszystko, by tak nie było. Ale niestety nie na wszystko mogę mieć wpływ.
Wychodzenie z melta to ciężka robota. Trzeba wyważyć dwie rzeczy:
- potrzebny odpoczynek i oderwanie się od neurotypowego świata (to ogranicza kolejne bodźce, bo nawet te najdrobniejsze mogą mnie powalić w takim stanie)
- aktywność, która pozwoli „zbudować” obraz świata od nowa i przywołać dobre wspomnienia. Jej brak oznacza pogrążanie się w depresji.
To, co wiem na pewno to to, że pomaga mi aktywność fizyczna. Siedzenie i gapienie się w ścianę sprawia, że pogrążam się w marazmie. Dlatego staram się ją dawkować w miarę regularnie.
Trzy dni wychodzenia z melta były dla mnie przeplataniem snu (o dowolnej porze dnia i nocy), czytania (rzeczy ciekawych, chociaż niekoniecznie związanych z Aspergerem), leżenia z kotem na kolanach (dotyk i ciepło dawane bez żadnych oczekiwań są miłe), robienia obrazków logicznych (kocham) i wywlekania się spod kocyka by wyjść na zewnątrz. Zaliczyłam wyjazd w góry (chociaż przeszkadzali mi ludzie na szlaku i motory crossowe ryczące za plecami), spacer w lesie, dwie rowerowe przejażdżki (jedną bezcelową, drugą po paczkę) i pływanie na basenie. Xanax rozluźnił mi mięśnie i zapewnił niezłe spanie. Obowiązki leżały i czekały na swoją kolej – właściwie jeszcze nie udało mi się do nich zabrać, ugasiłam największe pożary. Jutro już chyba dam radę je ogarnąć.
Czego potrzebuje osoba z ASD, która doświadczy meltdownu?
- ŚWIĘTEGO SPOKOJU. Nie próbujcie przytulać lub uspokajać po swojemu.
- Eliminacji bodźców, które spowodowały stopienie reaktora (mogą być różne np. miejsce, ludzie, sytuacja, wrażenia sensoryczne). Czasami trzeba ją zabrać stąd, gdzie melt się wydarzył.
- Znanego jej, bezpiecznego miejsca, gdzie może odpoczywać.
- Można zapytać czy chce być sama, czy z kimś (ja wolę sama, obecność innych osób wymusza przygotowanie do interakcji, a to już za dużo). I nie dziwić się gdy nie wie co chce.
- Braku gwałtownych, zaskakujących dźwięków.
- Czasami trzeba mnie przypilnować żebym coś jadła i piła, bo nie czuję głodu i pragnienia. I generalnie nie wiem co mam jeść. Ale zmuszanie do jedzenia jest jeszcze gorsze. Wolę dostać coś na talerzyku żeby sobie stało. Będę chcieć to zjem. Musi to być coś co Hans akceptuje.
- Potrzebne mi są znane rytuały, które mnie uspokajają. Możliwość przelewania myśli na papier, chociaż jestem zazwyczaj tak wypruta, że nie mam żadnych myśli, a nawet jeśli, to ich spisywanie wydaje mi się bez sensu.
- Bezczasu. Nieważne ile już leżę i która jest godzina. Czas jest dodatkowym stresorem. Oczekujące obowiązki też, więc lepiej o nich nie przypominać.
- Dużej paczki chusteczek higienicznych.
- I snu. Sen leczy wszystko.
Po tym najgorszym etapie trzeba się kopnąć w dupę i zmotywować do wstania. Mnie skusiła paczka z kolejnymi dwiema książkami, na którą czekałam. Miała być przed świętami, ale nie zdążyła. Mogłam wysłać po nią kogoś, ale wstałam, wzięłam rower i pojechałam. Okazało się, że fajnie jest jeździć na rowerze. No i to ogromna przyjemność trzymać w ręce obietnicę dobrej lektury, pachnącą jeszcze farbą drukarską.
Z kolei na basem udało mi się pójść, gdy połączyłam to z inną rzeczą. Jak już ruszam samochód i jestem tak blisko to podjadę… Pływało się dobrze, uwielbiam wodę. Kolejna rzecz, która się udała. Kolejna rzecz, która była fajna. W mojej pamięci pojawiły się pozytywne spostrzeżenia. Już chcę tam wrócić i powtórzyć, bo było to miłe. Tym następnym razem będzie mi łatwiej wyjść z domu.
I tak krok po kroku stawiam się do pionu. Im więcej fajnych rzeczy, tym chłodniejszy rdzeń. Kiedy schłodzi się wystarczająco, można zaryzykować próbę pełnego powrotu do życia.
Inne osoby z ASD mogą mieć inaczej (nieprzypadkowo Zespół Aspergera nazywa się teraz spektrum autyzmu). Jednak wydaje mi się, że te dwie rzeczy (odpoczynek + aktywacja) są konieczne w większości przypadków. Trzeba tylko znaleźć optymalny balans między jedną i drugą.
Aha. I nikt nie mówi, że wychodzenie z melta jest proste i nie boli.

Od kiedy sięgam pamięcią nie przepadałem za tłumem. Zwyczajnie źle się czułem w środowisku niezliczonej ilości osób. Mało kiedy potrafiłem dotrwać do końca jakiejś imprezy. Przeważnie wymyślałem powód aby wyjść wcześniej.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To miałeś szczęście. Dziewczynkom nie wypadało wychodzić i miały grzecznie siedzieć z rodzicami, więc kisiłam się tam aż do samego końca 🙂
PolubieniePolubienie
Z głębi serca dziękuję z szczerość i wysiłek włożony w stworzenie tego wpisu♥️ Dla mnie to o wiele więcej niż tylko porcja wiedzy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
😇
PolubieniePolubienie