Jak zwalić kiepskie samopoczucie na pogodę, zapominając jednocześnie, że trzeba brać antydepresanty.
Ostatnie dni to jakieś powolne staczanie się w niebyt. Każdego kolejnego coraz mniej mi się chce, coraz mniej rzeczy mnie cieszy. Wieczory są długie i trudne – właściwie nie wiem czym się zająć, czekam aż się skończą i będzie można iść spać. Sypiam słabo, budzę się w nocy. Coraz więcej polegiwania, coraz mniej konkretów. Nic tylko jesienna chandra! Tak być musi (wszak wszyscy to wiedzą: zmiana czasu, zamieranie przyrody, zimno, deszczowo, mgliście – mądrości ludowej się nie zaprzecza).
Wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że niekoniecznie. Od kilku dni nie biorę SSRI (leki antydepresyjne, zwiększające ilość serotoniny w mózgu). Czemu? Zapominam. Dużo roboty, siedzę do późna. Potem już tylko marzę o pójściu spać i leki wyleciały mi z głowy. W efekcie brakło wsparcia, które ułatwia mi wstawanie z łóżka i zaczynanie nowego dnia. I które eliminuje chociaż w niewielkiej części lęk uogólniony, zatrzymując rozważania mojego mózgu w temacie co złego może się jeszcze dzisiaj wydarzyć. A także daje energię by jednak coś robić.
O lekach i spektrum autyzmu jeszcze napiszę… jak się zbiorę w sobie.
Po co właściwie jest ten wpis? Po to, żeby uświadomić sobie i innym, że niektóre wydarzenia mają całkiem inne przyczyny niż to, co się wszystkim wydaje. I tak w sumie można to zastosować zarówno do relacji z ludźmi, jak również do ich zachowań, motywacji. Wiele rzeczy jest tylko naszą interpretacją tego co widzimy lub słyszymy. I w wielu przypadkach mylimy się ufając ocenie innych. Może niektóre problemy da się rozwiązać, jak tylko znajdzie się ich prawdziwe źródło?

Skomentuj