Dwa rodzaje meltdownu – wewnętrzny i zewnętrzny

To, co się dzieje od czterech dni, uświadomiło mi, że meltdown wcale musi być wybuchem. A nawet wręcz przeciwnie.

W sumie trudno jakoś skategoryzować to, co jest grane.

Z jednej strony rzeczy, które dotychczas mnie cieszyły, nakręcały do działania i motywowały, nagle przestały takie być. Zrobiły się obojętne, są cieniem samych siebie. Brakuje w nich energii. Spłowiały, zblakły. Nie mają już tej magicznej inspiracji i barwy.

Z drugiej, widzę jak reaguje ciało. Wysyła mi permanentny sygnał o zmęczeniu. Spina mięśnie (znaczy się stres). Lepiej więc nigdzie nie wychodzić i nie podejmować żadnych aktywności, bo przecież nie mam siły.

Myślę, że to melt, załamanie psychiczne. Taki nieco inny, nie będący eksplozją nagromadzonych uczuć, krzykiem, ekspresją, ruchem, ale zwyczajnym zapadnięciem się w sobie. Takie podświadome stwierdzenie a chrzanię to wszystko, nie warto się starać, świat jest jaki jest. Odpuszczenie sobie. Rezygnacja z prób zmieniania czegokolwiek. Rezygnacja z szukania rozwiązań. Poddanie się już na wstępie. Kiedy pierwszą myślą jest to, czy w ogóle warto próbować (a logicznym wnioskiem, że nie, nie warto).

Na zewnątrz niby nic się nie zmienia. Trochę się snuję po domu, trochę mi trudno się skupić i nie szukam nowych bodźców. Można by to uznać za brak słońca, czy zimową chandrę. Zwyczajne lenistwo. Ale w sumie wiem, co było triggerem, co spowodowało to zapadnięcie się w sobie. Nie da się więc tłumaczyć tego pogodą czy porą roku. To spektrum autyzmu. Znów spaliłam się w kontakcie z neurotypowym światem, chociaż całkiem inaczej i nieco z zaskoczenia.

Tym, co charakteryzuje taki rodzaj meltdownu (nazwijmy go wewnętrznym, dla odróżnienia od wybuchu – zewnętrznego) jest:

  • Dryfowanie umysłowe – umysł na niczym się nie „zaczepia”, płynie sobie razem w myślami, trudno zwrócić jego uwagę na cokolwiek. Rzeczy, które dotychczas mnie wciągały nagle przestały to robić. Patrzę na nie, ale ich nie czuję (np. ukochane seriale, które oglądam w kółko). Tak jakby wszystko mnie nudziło.
  • Złość, pojawiająca się w kontakcie z neurotypowym i wszędzie tam, gdzie trzeba iść na kompromisy. To też wskazuje na meltdown – bufor na akceptację się skończył, brakuje zbroi, która chroni przed uderzeniami. Dlatego irytują nawet drobne rzeczy, na które normalnie nawet nie zwrócę uwagi (lub zwrócę i zminimalizuję ich drażniący wpływ).
  • Problemy z koncentracją – pewnie wynikają z dryfującego umysłu i odmowy uczestniczenia w rzeczywistości.
  • Trudność w podejmowaniu aktywności – zarówno zaplanowanie czegoś, jak i wykonanie prostych czynności naprawdę nie jest proste.
  • Tendencyjne myślenie. Wyszukiwanie wszystkich przeciw, bez uwzględniania wszystkich za. Niczego nie można zrobić lub zaplanować bo wszędzie same trudności. Wrócił też lekki lęk przed światem, który również na to wpływa.
  • Niechęć do obowiązków, rzeczy terminowych i narzucanych (to zupełnie jak w klasycznym melcie).
  • Sygnały ze strony ciała – napięte, bolące mięśnie, ból głowy, senność, ospałość. Organizm wymusza wycofanie z życia inaczej – symulując zmęczenie i chorobę, chociaż to nie ciało powinno odpoczywać, a umysł.
  • Poczucie chęci (konieczności?) ucieczki – to wskazuje na przepalenie neurotypowym światem. Zawsze jak mam go dosyć moją pierwszą myślą jest porzucenie go. Gwałtowne, tu i teraz. Bez planowania. Po prostu pakuję plecak i uciekam w ukochane góry, gdzie nie ma ludzi, obowiązków, nikt nic ode mnie nie chce, jest przyroda, cisza i święty spokój. Czuję, że bardzo bardzo muszę zostawić to wszystko za sobą, zapomnieć o tym na kilka dni. Wrócić do jakiegoś poczucia wewnętrznej harmonii, które zostało zaburzone.

Zastanawiam się, czy ten melt wewnętrzny ma jakiś konkretny moment, kiedy się wydarza. Tak jak wybuch – można precyzyjnie określić, kiedy następuje, bo go widać. Ten moment chyba trudno uchwycić, chociaż pamiętam uczucie zniecierpliwienia, które pojawiło się przy kolejnym, niechcianym, męczącym bodźcu. Być może to bardziej efekt kropli, która przepełnia czarę. Te drobiazgi zbierają się, nawarstwiają, cały czas jest ich więcej i więcej, aż do momentu kiedy umysł nie umie sobie z nimi poradzić. Zapada się w sobie.

Generalnie wszystko wydaje się być spoko – to nie jest depresja. To nie jest strach czy lęk. To nie jest nawet shutdown, to coś więcej. Niby działam w miarę normalnie, tylko jakby na zwolnionych obrotach. Bez chęci. Z obojętnością co się stanie lub nie stanie. Z rezygnacją. Z brakiem wejścia w działania na 100%.

Przesmykuję się po życiu, jak łódka po falach, nie zanurzając się w jego głębi.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: