O, jak ja jej nie lubię… Chyba jak każdy z ASD kto marzy o poukładanym i przewidywalnym świecie. Jednak są momenty, gdy zmiana jest konieczna.
Możesz tkwić w tym co już znasz. Możesz doświadczać cały czas tych samych uczuć, emocji, postrzegać świat jak zagrożenie, a ludzi jako niesprawiedliwych i nietolerancyjnych. Możesz się wściekać na to, że rzeczywistość nie jest inna i nie ma miejsca w niej na różnorodność. Nikt nie chce ci pomóc i nikogo nie interesuje tak naprawdę co czujesz. A może nie umie tego ogarnąć swoim misiowym, neurotypowym rozumkiem.
Tak, zgadzam się z tobą. To nie fair, że ja mam Aspergera i ty pewnie też. Że musimy się z tym wszystkim codziennie kopać, że musimy żyć w rzeczywistości, której nie rozumiemy. To zdecydowanie nie jest fair.
Masz jednak wybór.
- Możesz tkwić w tym co już znasz, świętować każdy dzień na festiwalu smutku, rozczarowania i żalu do świata. To jest bezpieczne, znane. Ale takie trochę ch*jowe. Naprawdę lubisz leżeć cały dzień i się frustrować tym, że nie jest inaczej? Lubisz płakać i czuć się jak fakap?
- Można też spróbować coś z tym zrobić. Oczywiście nie zostaniesz duszą towarzystwa, a twój mózg nie zmieni się nagle w neurotypowy. Ale zmiana jest możliwa. Asperger jest twoją częścią i możesz go wykorzystać; zaprząc do ogarnięcia neurotypowej rzeczywistości. Teraz – po diagnozie ASD – już wiadomo jak to działa. Wiesz jakie masz ograniczenia, wiesz czego nie tolerujesz. Wiesz co potrafisz i jakie są twoje mocne strony. Czas najwyższy zacząć działać.
Nie da się zmienić wszystkiego. Pierwsza kwestia to pożegnanie się z neurotypowym światem. Przychodzi taki moment kiedy człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko co nakładziono mu do głowy w trakcie socjalizacji i dzieciństwa, jest błędne. Nie dotyczy! Dotyczą nas inne reguły, których teraz trzeba się nauczyć od nowa. Stworzyć je sobie, zgodnie z potrzebami i ograniczeniami.
Pewnego dnia dochodzi się do wniosku, że to wszystko za czym gonią neurotypowi jest jakieś miałkie i właściwie niezbyt interesujące. Po co mi kariera, prestiż, spotkania towarzyskie, bankiety w szanowanym towarzystwie? Do niczego. Czy naprawdę chcę poświęcić życie żeby to osiągnąć? Nie. Czy chcę się frustrować że tego nie umiem? Nie, bo to jest mi zbędne. Nie umiem mnóstwa innych rzeczy, które są mi nieprzydatne i mnie to nie frustruje. To nie jest mój cel. To jest czyjś cel i kiedyś wmówiono mi, że mój też. Teraz wiem, że ja dążę do czegoś innego.
Ale to dążenie mogę realizować tylko w tych okolicznościach, które mnie otaczają. W neurotypowych okolicznościach. Z neurotypowymi ograniczeniami i wymogami. Czy mogę im sprostać?
I tak, i nie.
Tak w tym sensie, że mogę rozwijać umiejętności, które będą mi pomocne w określonych sytuacjach. Zaczynam od tych łatwiejszych. Dzięki temu mniej rzeczy będzie przepalało mi bezpieczniki i więcej zasobów zostanie, gdy będą potrzebne. To oznacza mniej meltów, shutów, paniki i cierpienia.
Nie, bo nigdy nie będę się zachowywać i czerpać z relacji tego, co neurotypowi. Nie przeskoczę swoich ograniczeń. Nie wymienię sobie mózgu. Nie rozwinę neurotypowej intuicji. Nie poczuję tego, co oni czują.
Ale zamiast próbować się wspiąć na przeszkodę, mogę sprawdzić czy nie da się jej obejść. Albo skombinować drabinę, żeby było łatwiej. Bo wiele dróg może prowadzić do tego samego celu (wszystkie jak wiadomo prowadzą do Rzymu).
Drabiną są umiejętności, których można się uczyć, testować na ludziach. Raz się nie uda, drugi też, ale za trzecim pójdzie łatwiej. Może to trywialne, że praktyka czyni mistrza, ale wystarczy spojrzeć na sport. Z jaką łatwością przychodzi bieganie 10km, gdy biega się regularnie od kilku miesięcy. Jak trudno jest to zrobić gdy człowiek właśnie wstanie z fotela. Powiedziałabym, że nawet jest to niewykonalne.
To wszystko, co jawi się jako niewykonalne, tak naprawdę takim nie jest. Ok, nie każdy pokocha bieganie, ale może polubić pływanie, rolki czy rower. Początki wszystkiego są trudne. Warto poszukać czegoś co łatwiej zmienić i zacząć próbować. Może jakiś drobiazg? Zapytam o godzinę, albo o drogę. I sprawdzę co się stanie, gdy odezwę się do innego człowieka. Spróbuję wyciągnąć z tego wnioski. Znajdę to, co mogę ćwiczyć i zmieniać. W czym będę coraz lepsza.
Jest jeden szkopuł: zmiany trzeba chcieć. Owszem, łatwiej jest pozostać w tym co znane i bezpieczne, tylko wiąże się to z kosztami: frustracją, żalem, lękami, poczuciem stagnacji i braku wpływu na swoje życie.
Zmiana nie będzie prosta. Nikt nie zrobi tego za ciebie. Nie wydarzy się mimochodem. Nie będzie przebiegała bez problemów, bez rozczarowań i łez. Nie obejdzie się pewnie bez cierpienia, nie uda się od razu, tu i teraz. Trzeba nad nią pracować – systematycznie, wytrwale, codziennie. Ale jej efektem jest bardziej komfortowe, spokojniejsze życie. Coś, o czym chyba każda osoba z ASD marzy.
I co najważniejsze – cel najlepiej ustalić sobie samemu. Nie każdy musi biegać po górach lub bić rekordy na maratonie. Czasami krótka przebieżka pod domem daje więcej satysfakcji niż medal z mistrzostw. Serio.
Wiem też, że życie we frustracji, smutku i cierpieniu mnie nie jara. Chcę spróbować czegoś innego.

Skomentuj