Jednego dnia jest spoko, czuję się świetnie i mam ochotę się mierzyć ze światem. Następnego przychodzi czapa – nie da się wstać z łóżka, pojawia się zniechęcenie, marudzenie i lęk. Te zmiany z góry na dół i z powrotem nazywam falowaniem nastrojów.
Tak, zastanawiałam się czy to nie dwubiegunówka (ChD – choroba dwubiegunowa, dawniej ChAD – choroba afektywna dwubiegunowa). Z grubsza polega ona na tym, że w życiu przeplatają się dwa okresy – depresji (wiadomo jak się człowiek wtedy czuje) i manii (kiedy wydaje mu się, że może wszystko; wręcz jest bogiem). Mogą trwać kilka godzin lub kilka dni. Lub jeszcze dłużej.
Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy w moim przypadku to nie jest dodatkowy bonus do Aspergera (to się zdarza, poczytajcie chociażby Luke Jacksona). Doszłam do wniosku, że jednak nie.
Okresy gorszego samopoczucia zazwyczaj są czymś powodowane. Już wiem, że dzieje się tak, gdy:
- Poprzedniego dnia pracuję do oporu (nierzadko kończę wieczorem, ok. 18-19). Wtedy organizm nie ma czasu na złapanie równowagi, mimo podejmowanych prób uspokojenia i wyciszenia. Więc rano dostaję od niego prosty przekaz: weź no wyluzuj, bo mam dosyć. I bach! Gorszy nastrój skutecznie stopuje mnie w moich mocarstwowych planach na ten dzień. Kończę z książką w łóżku lub w lesie, gdzie nikt ode mnie nic nie chce. Odpoczynek, którego wczoraj brakło, jest dzisiaj wymuszany.
- Muszę się rano zerwać, by gasić zawodowe pożary, coś się stanie, ktoś puka do drzwi, dzwoni telefon, trzeba ogarnąć na szybko. Proces wstawania jest u mnie długi i raczej powolny. Mam duży problem, by rano zwlec się z łóżka i przywitać nowy dzień. Wracanie do rzeczywistości ze snu jest przykre i męczące, już na dzień dobry. Jeśli więc muszę nagle wstać i coś zrobić, dostaję od razu bęcki od mojego organizmu. No co ty, tak się nie da. Potrzebuję czasu na rozruch, a ty tu gonisz jak szalona. Siad! I depresyjna czapa.
- Podobne efekty daje brak snu lub źle przespana noc, kiedy wybudzam się i nie mogę zasnąć ponownie, bo w głowie mielą mi się różne rzeczy. Poranne wstawanie jest wtedy koszmarem i nie jestem w stanie funkcjonować na jakimś sensownym poziomie. Jedynym ratunkiem bywa drzemka (zdarzało mi się zjeść śniadanie, wypić kawę i zasnąć – tak jestem zmęczona). Dopiero potem rozpoczynam normalnie dzień.
- Nieogarnięte emocje są często przyczyną gorszego samopoczucia. Jeżeli nie przepracuję czegoś lub czuję złość, która nie zostanie rozładowana lub inne uczucia kotłują się w głowie, wówczas często zamieniają się one w smutek, który mnie pogrąża. Taki efekt może wywołać również czytanie niektórych książek lub wiadomości przed snem, czy porównywanie się z innymi. To wszystko bywa przytłaczające – przytłacza aż do depresyjnej zwałki. Poza tym zostawione wieczorem emocje często nie pozwalają spać – z jednej strony mój mózg mnie budzi, by je ogarnąć (3 nad ranem idealna pora!), z drugiej podświadomość usiłuje coś z nimi zrobić (witajcie koszmary!).
- Gdy odczuwam zmęczenie fizyczne organizm też ma tendencję do tego, by mnie powstrzymywać od dalszego rumakowania gorszym nastrojem. Nie zawsze rejestruję sygnały z ciała, więc głowa musi się włączyć w ogarnięcie mnie. Depresyjny dzień zdarza się więc po uskrzydlających wyjściach w góry i wyjazdach na rower.
- Gdy mam za dużo ludzi i świata – wtedy następuje klasyczny shutdown, który też bazuje w jakiś sposób na smutku, poczuciu gigantycznego zmęczenia i kiepskim nastroju. Relacje same w sobie są dla mnie depresyjne.
Tych sytuacji jest pewnie jeszcze kilka. W efekcie nigdy nie wiem, co stanie się jutro – czy będę w stanie normalnie funkcjonować, czy będę potrzebować przerwy od neurotypowego świata?
Z drugiej strony doskonale na mnie działa przebywanie w aspergerowym, górskim świecie. Wyjazd na dzień czy dwa to jest najlepsze lekarstwo na rzeczywistość. Czasami nawet wystarczy dłuższy spacer, albo rowerowanie w ciekawych okolicznościach przyrody. Pozwala naładować baterie i ruszyć dalej.
Jedynie z powrotem jest problem… Po takim weekendzie depresyjna zwałka gwarantowana.

Skomentuj