Mija właśnie rok z haczykiem, odkąd wiem, że mam Aspergera. Oficjalna diagnoza ASD zmieniła wiele w moim życiu, ale po tych 12 miesiącach mogę powiedzieć, że były to raczej zmiany na dobre. Chociaż początki to był hardcore.
To nie był łatwy rok. Wiele rzeczy trzeba było postawić na głowie i zmierzyć się z zalewem różnego rodzaju emocji.
Pierwsze dni po diagnozie ASD to ulga. Już wiem co mi „dolega”. To, co mnie boli, ma nazwę i można to jakoś ogarnąć. Oto pierwszy krok do „normalności”.
Kolejne tygodnie i miesiące były czasem poświęconym na:
- Szukanie informacji o ASD u dorosłych kobiet (nie ma za wiele publikacji na ten temat, nie mówiąc już o wsparciu psychologicznym),
- Wracanie do dzieciństwa i przepracowywanie tych emocji, które wtedy były niezrozumiałe i nieuchwytne. To niesamowite jak wiele wydarzeń i zachowań znajduje nagle swoje wytłumaczenie. Jak wiele rzeczy nabiera sensu, a dziwactwa i odmienność nagle stają się jasne. Czytając książki biograficzne osób z ASD miałam wrażenie, że czytam o sobie.
- Powrót do dzieciństwa spowodował zalew smutku. Czemu wtedy nikt mi nie pomógł? Dlaczego musiałam mierzyć się z tym całym cierpieniem, odrzuceniem, poczuciem odmienności i bezsensu? Dlaczego zdiagnozowano mnie tak późno i musiałam się tyle męczyć – w szkole, na studiach, w pracy?
- Po smutku pojawiła się złość – na świat, że nie jest inny: bardziej przyjazny, szanujący neuroróżnorodność. Na ludzi, że mają klapki na oczach, brak im empatii i tolerancji i komunikują się w bezsensowny sposób (zamiast wprost i logicznie). Na siebie, że mam Aspergera. Na los, że obdarował mnie przyjacielem Hansem – wyrokiem na całe życie.
Emocje mają to do siebie, że muszą się wylać. Zwłaszcza po takiej rewolucji. Kociołek kipiał i bulgotał przez wiele tygodni, na przemian mieszając w sobie złość, smutek, frustrację, wstyd i nie wiadomo co jeszcze.
Po pewnym czasie dotarło do mnie, że nie chcę tak żyć. Że to, jak teraz wygląda moje życie, wcale mi się nie podoba. To był pierwszy impuls do zmiany i zastanowienia się, co chcę robić, co daje mi radość i przyjemność oraz jak zorganizować sobie rzeczywistość, by przestała mnie zabijać meltem na każdym kroku. Pojawiające się regularnie od 20 lat depresje jasno świadczyły o tym, że jeśli nic nie zmienię, to znów się pogrążę. Że to tylko kwestia czasu.
Nadszedł więc czas na zmiany, poprzedzone czytaniem wszystkiego o dorosłych z Zespołem Aspergera, co tylko wpadło mi w ręce (im więcej wiedzy, tym większa szansa na sukces – zwłaszcza że nie ma sensu wyważać otwartych już przez kogoś drzwi).
A potem zaczęły się próby wyłamywania z neurotypowej rzeczywistości i układania sobie życia pod Hansa. Łatwo nie było. Ludzie mają mało tolerancji dla tego, co inne lub nie po ich myśli. Niełatwo jest tworzyć własne zasady, gdy ktoś cały czas próbuje zawrócić mnie ze złej (w jego mniemaniu) drogi. Gdy komentuje, doradza, zmusza, szantażuje emocjonalnie lub krytykuje moje wybory. Gdy działa, jakby nic się nie stało, wciskając mnie w neurotypowe życie. Na to też trzeba się uodpornić.
Diagnoza Aspergera – in plus
Teraz, po 12 miesiącach i kilku dniach od otrzymania diagnozy Zespołu Aspergera mogę powiedzieć, że nadal nie żałuję, że ją mam. Mam przynajmniej jasność, co jest grane. Wiem, co mi szkodzi i jak tego unikać. Wiem, co mi pomaga i jak ratować się w sytuacjach podbramkowych. Moje życie jest spokojniejsze i bardziej przewidywalne. Meltdownu czy shutdownu doświadczam sporadycznie. Skończyły się ataki paniki (też są rzadkością, a nie codziennością), pojawiły się rzeczy dające mi radość.
Wiem, że jeszcze mnóstwo pracy przede mną. Nie umiem sobie poradzić z niestabilnością, nieprzewidywalnością ludzi, dlatego ich unikam. Nie umiem wejść na taki sam poziom zaufania jak kiedyś, jak przed diagnozą. Nie potrafię zaakceptować tego, że świat jest taki, jaki jest, a ja muszę w nim żyć, bez szansy na zmianę. Bez szansy na to, że mnie przygarnie i zaakceptuje.
Diagnoza Aspergera – in minus
Diagnoza Aspergera postawiła kropkę nad i – wielką i wyrazistą – i co najważniejsze: niezmienną. Nie do wymazania. Zdałam sobie sprawę, że nie zmienię tego wszystkiego, z czym walczę od lat. Że nie będzie lepiej, nie poczuję się inaczej, nie będę jak inni. Podkreśliła odmienność i definitywnie odpięła mnie od społeczeństwa.
Sprawiła, że do dozgonnego przyjaciela Hansa dołączyła przyjaciółka depresja. Chociaż – fakt jest faktem – i jedno, i drugie da się jakoś opanować. Ale już nigdy nie będzie „normalnie„ – a to w sumie przykre. Wraz z diagnozą straciłam szansę na to, że kiedyś będę żyć tak jak inni; że zniknie łatka dziwaka, odmieńca i ekscentryka. Nie zniknie.
Chciałabym czasami móc – tak jak inni – zrobić coś spontanicznie, bez przejmowania się co dalej, bez planowania, bez eliminowania bodźców, które mnie zamęczają.
Wiedzieć, jakie emocje we mnie buzują, bez wnikliwej analizy i badania, co się dzieje. Chciałabym przestać monitorować, czy coś się zaczyna dziać i kombinować dlaczego się dzieje. I nie doznawać oświecenia kilka godzin po fakcie, ale od razu wiedzieć co czuję i czemu.
Chciałabym nie kontrolować się w każdej rozmowie i nie zastanawiać, co rozmówca miał na myśli. Zrozumieć, czemu ludzie postępują tak, jak postępują. Poznać intuicyjnie ich motywy i nie musieć rozważać każdego wypowiedzianego zdania. I móc skupić się na treści rozmowy, zamiast cały czas pilnować się, by nie walnąć jakiejś gafy lub nie rzucić „niewłaściwym” komentarzem.
Wraz z diagnozą ASD coś straciłam, ale jednocześnie coś zyskałam. To, co już wiem i to, co udało mi się już zmienić, daje nadzieję, że przewaga jest jednak po stronie plusów.

Skomentuj