Wyprało mnie z emocji. Być może to kolejny etap po diagnozie Zespołu Aspergera (vel spektrum autyzmu)?
To jakaś forma zobojętnienia.
Być może chronię się przed światem zewnętrznym i tym, że w każdej chwili może mnie zranić. W efekcie blokuję pojawiające się emocje, by nie miotały mną z prawa na lewo. A blokując te, które są „negatywne” i przykre, z automatu powstrzymuję też te „pozytywne”. W efekcie żyję w jałowym świecie. Nic mnie nie cieszy, nic mnie nie dotyka. Czasami wypłynie jakaś złość, czasami zrobi mi się przykro. Patrzę przez okno i nie widzę nic. Marazm. Pustka. Obojętność.
A może po prostu już mam dosyć załamania za załamaniem. Gdy nie będę „wchodzić” zbyt głęboko w rzeczywistość, nie będę jej przeżywać i doświadczać, nie skończę znów z kolejnym meltdownem. To wygodne podejście – nie widuję się z ludźmi, więc nie mogą mnie zranić. Nie oczekuję nic dobrego po kontaktach z nimi, więc mam co najwyżej miłe rozczarowanie. A jak mi przypierdolą, to przecież się spodziewałam.
Trzecia opcja to permanentny shutdown. Świat nie jest mnie w stanie ani zaciekawić, ani poderwać, ani ucieszyć. Jest beznadziejny i widać to na pierwszy rzut oka. Jest niezmienialny. Jest obcy. Po co mam czuć związane z tym emocje? Wyłączam się z niego, nie chcę w nim uczestniczyć. Chcę być w świecie, który mnie akceptuje, jest mój. Jestem więc u siebie, w autystycznej bańce z Hansem, gdzie wszystko jest jasne i proste.
A może po prostu znów idą święta, których nienawidzę całym sercem?
Która odpowiedź jest prawidłowa? Wszystkie? Żadna? Who knows?
A jako, że ten stan trwa już trochę długo, to być może to kolejna faza akceptacji lub nieakceptacji otrzymanej diagnozy spektrum autyzmu.
Idzie zima. Frozen.

Skomentuj