Czasami przychodzi z zaskoczenia, a czasami można go przewidzieć. Skąd wiadomo że się zbliża?
Melt pojawia się w wielu sytuacjach, ale ostatnio testuję swoją odporność na zbyt wiele rzeczy do zrobienia.
Presja czasu lub obowiązków nigdy nie robiła mi dobrze. Pod wpływem tykającego zegarka zaczynam się denerwować, a to wpływa negatywnie na moje możliwości intelektualne i poznawcze. Zaczynam częściej się mylić i pomijać niektóre rzeczy. Mój umysł nie przetwarza wszystkich informacji, eliminuje bodźce zewnętrzne, a pamięć jest ograniczona – sporo zapominam i to nie tylko drobne rzeczy, które każdemu zdarza się zapomnieć. Ja zapominam np. czy coś, co miałam zrobić, zrobiłam…
Zaczynam się gubić w rzeczywistości, czas coraz mocniej ciśnie, ja coraz mniej potrafię i w efekcie dochodzi do tego momentu, kiedy Hans wyłącza mózg: Chcesz się bawić po neurotypowemu? Jak nie, więc już podziękuję. I czapa – meltdown.
Tym, co wskazuje na zbliżający się melt jest właśnie to poczucie tykającego zegarka. Kiedy mam wrażenie, że czas zapierdala, że mam jeszcze mnóstwo rzeczy na głowie i nie chce ich ubywać. Gdy próbuję zabrać się za wszystkie, żeby mieć ich chociaż trochę mniej, ale nie mogę się skoncentrować na żadnej, bo myślę jednocześnie o pozostałych. W głowie robi się chaos, który nie tylko nie pomaga, ale również nie pozwala się uporządkować odfajkowaniem chociażby kilku spraw z listy.
Drugim ostrzeżeniem jest gonitwa myśli. Nagle zaczynam się zastanawiać nad drobiazgami, które np. miałam kiedyś załatwić lub o których kiedyś myślałam, ale zostawiłam to, bo uznałam że nie jest najistotniejsze w tym momencie. Nagle przypomina mi się że miałam posadzić kwiatki, albo że myślałam o dokupieniu szafki na książki. Tych rzeczy jest mnóstwo – jedna za drugą przelewają się w mojej głowie, stwarzając wrażenie, że mam jeszcze więcej do zrobienia. Może to taka reakcja na zapominanie: przywoływanie otwartych pętli? Hans podrzuca to, co kiedyś było do zrobienia, żebym nie zapomniała w natłoku zadań. Tylko czemu właśnie wtedy? Efekt jest oczywiście przeciwny do zamierzonego, zwłaszcza jak próbuję pozbyć się tych myśli załatwiając zaległe sprawy. Już wiem, że one nigdy się nie skończą i to droga donikąd.
Trzecim ostrzeżeniem jest czarnowidztwo. Myślę że to sposób na usadzenie mnie w miejscu – straszenie, żebym wreszcie przestała coś robić i dała sobie odpocząć, bo spektrum autyzmu tego wypoczynku potrzebuje. Mój mózg zaczyna produkować wszystkie czarne myśli i dramatyczne konsekwencje, jakie tylko ludzie mogą wymyślić. Wypadki drogowe. Krwawe rany. Koszmarne wydarzenia. Śmierci. Pogrzeby. Osamotnienie. I wiele innych. Są tak plastyczne i wyraziste, że nie umiem ich rozróżnić od rzeczywistości – zapadam się w nich, rozpływam, tonę. Tak jakby mózg chciał mi pokazać, co się stanie jak będę dalej tak zasuwać.
Kiedy pojawi się melt (ten klasyczny, zewnętrzny) jest już za późno. Świat eksploduje w sekundzie, emocje kipią, ale nawet nie mam świadomości, co się we mnie dzieje. Nie panuję nad niczym. Jest tylko ekspresja, wyrzucanie z siebie wszystkiego i koszmarne zmęczenie. I pustka w głowie. Obraz kontrolny. Pisk w uszach.
Kiedy pojawia się ten drugi, wewnętrzny, zapadam się w sobie. Głowa odcina mi ciało, żeby nie zachciało mi się coś jeszcze robić – czuję się tak zmęczona, że nie mam siły podnieść ręki. Mam problem z utrzymaniem otwartych oczu. Tkwię w zawieszeniu mentalnym, niby jestem w rzeczywistości, ale jednak nie; jakiś taki letarg. Mózg wyłącza większość zewnętrznych bodźców – żeby coś usłyszeć muszę się na tym skupić, a skupić mi się nie chce. Dryfuję, jak statek – kontrola wymaga siły i aktywnego działania, a ja czuję, że jest to poza moimi możliwościami. Czuję się jak naćpana.
Kluczowe pytanie to oczywiście to, czy jest sens unikać meltdownu. Jeżeli jest to sposób osób z zespołem Aspergera na rozładowanie emocji, czy można to zrobić inaczej? Czy są jakieś inne możliwości zamiast? Melt z pewnością oczyszcza atmosferę, daje nowy start, chociaż trudny i męczący. Ale też jakby resetuje – można od nowa zacząć zbierać te gówniane doświadczenia neurotypowego życia. Czy bez melta też się tak będzie działo?

Jestem w związku z mężczyzną w spektrum. Kiedy przerasta go rzeczywistość to skupia swoją złość na mnie. Słyszę wtedy rzeczy, po których telepie mną jeszcze długo. Najgorzej, że w takiej chwili nie mogę mu nic wyjaśnić, zaprotestować, bo wtedy zaczyna ubierać buty i mówi, że to wszystko nie ma sensu i trzeba się rozstać. I rozbija mnie wtedy na milion kawałków. Dlatego nie mówię nic, słucham tych bezpodstawnych oskarżeń, że to ja się nie staram, że to ja muszę iść do psychiatry bo to ze mną jest problem itp. W sobie żadnego problemu nie widzi. Potem się uspokaja i zapomina co mówił, i jak próbuję do tego spokojnie wrócić i porozmawiać o swoich emocjach, to twierdzi, że wszystko jest super i nie ma między nami żadnego problemu. A potem przy kolejnym szale znowu mi mówi, jak mu ze mną źle. Ja nie mam już siły. Bardzo się staram, uważam na słowa, chodzę można powiedzieć na palcach, ale to nic nie daje. Jest super, aż do następnego razu. Nie wiem już co dalej robić. Jestem kłębkiem nerwów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W sumie są dwa wyjścia. Pierwsze: jeśli wiesz że to tak działa, to nie słuchać co mówi w melcie. To jest jakieś narzędzie, które pozwala uporządkować emocje. Treść, która w trakcie jego używania się pojawia, nie ma żadnego znaczenia. Drugie – pogadać z nim jeszcze raz, ale nie o emocjach, bo on pewnie ich nie ogarnia, ale o technicznej stronie melta. Znajomość tego mechanizmu może dużo zmienić, jeżeli będzie chciał się tego nauczyć i zrozumieć. Np. można ostrzec że nadchodzi melt, jeśli czujesz że nadchodzi. Albo jednak starać się nie ranić drugiej osoby, tylko skierować ta złość na coś innego. Jedno wiem: nie możesz mu podporządkować siebie, chodzić na palcach, uważać żeby nie urazić. Stracisz siebie, swoją spontaniczność, radość, zadowolenie z życia. To nie o to chodzi w związku.
PolubieniePolubienie